Kiedy usłyszałem o pomyśle wprowadzenia szachów do szkół początkowo, jak chyba każdy szachista, ucieszyłem się. Na jednym z turniejów złożyłem podpis „za” w tej sprawie, nie zastanawiając specjalnie czy dobrze robię i oczekiwałem dalszych wydarzeń z tym związanych. W międzyczasie pracowałem w pewnej szkole, w której prowadzone były zajęcia szachowe – coś przypominającego kółko zainteresowań. Prowadziła je bardzo miła pani bibliotekarka, wielka miłośniczka szachów, a na zajęcia do niej chodziło 7 dzieci. Po dłuższej rozmowie zapytała mnie nieśmiało, czy nie wyjaśniłbym jej, bo nie jest do końca pewna, czy można wykonać ten tajemniczy, równoczesny ruch królem i wieżą zwany roszadą, gdy wieża stanie na polu atakowanym? W tym momencie uświadomiłem sobie, jak wyglądałyby zajęcia szachowe w większości szkół w Polsce, gdyby ustawa przeszła. Fakty przedstawiają się tak, że zarejestrowanych jako szkoleniowców w centralnym rejestrze szachistów jest około 300 osób. Tych z wykształceniem pedagogicznym, którzy coś słyszeli o metodyce nauczania początkowego, mających pewne pojęcie jak uczyć jest jak na lekarstwo.
Dalszy ciąg artykułu na blogu Krzysztofa Jopka „Psychologia i Szachy”